Problemy ze spuściznami cyfrowymi w bibliotekach i archiwach

W "The Atlantic" pojawił się tekst o spuściznach cyfrowych. Tak jak kiedyś do bibliotek i archiwów trafiały listy i notatki pisarzy i pisarek, dziś trafiają ich komputery i skrzynki mailowe:
Jacquelyn Ardam, pisarka i badaczka literatury, była jedną z pierwszych osób, które miały kontakt z archiwum Susan Sontag. [Ardan] Powiedziała mi, że wypełniał je cyfrowy bałagan: e-maile reklamowe od Sephory, pliki z nieopisanymi zbiorami słów (>>gumowaty<<, >>nieuchronny<<) oraz mnóstwo, mnóstwo list - filmów, które jej się podobały, napojów, które lubiła. >>Było tam tyle materiału,<< powiedziała mi Ardam, >>że trudno było się zorientować, hm, która z tych list właściwie ma znaczenie?<<.
I jeszcze:
Ardam zmierzyła się z innym, dość delikatnym problemem dotyczącym poruszania się po cyfrowej historii człowieka. Nie wiadomo, czy kiedy Sontag przekazywała swój laptop do archiwum, zdawała sobie sprawę, jak wiele w rzeczywistości oddaje? W przeszłości nawet pisarz czy pisarka o pozycji Sontag zazwyczaj miała na tyle niewielką kolekcję korespondencji, że mogła ją samodzielnie przejrzeć przed przekazaniem do archiwum - i być może nie uwzględniłaby listów od tajemniczego kochanka. Jednak skala danych z naszego cyfrowego życia sprawia, że znacznie trudniej jest wszystko sprawdzić (wyobraźcie sobie oddanie całej swojej historii z mediów społecznościowych jakiemuś badaczowi), a jednocześnie znacznie łatwiej historykowi odnaleźć intrygujące fragmenty za pomocą jednego wyszukiwania.
Dostęp do osobistych zasobów cyfrowych otwiera spuścizny na nowe formy eksploracji: już nie w trybie uważnej, dokładnej analizy, ale maszynowego przetwarzania, wizualizacji czy automatycznych zestawień i podsumowań. Ciekawe, czy będzie to miało wpływ na biografistykę - jak takie prace, publikowanej jednak zazwyczaj w tradycyjnej, książkowej postaci, mogą wykorzystywać nową postać i skalę źródeł?